NEWS
Dwie Ukrainki mieszkają na przystanku autobusowym w Warszawie. Nie chcą się przeprowadzać. Dlaczego?

Od kilku miesięcy dwie kobiety z Ukrainy koczują na przystanku autobusowym na warszawskiej Ochocie. Przypadek jest nietypowy, bo mimo licznych instytucji, które chcą im pomóc i możliwości skorzystania ze schroniska, kobiety nie mają zamiaru nigdzie się ruszać. Dlaczego? Próbowali się dowiedzieć reporterzy „Super Expressu” i „Radia ESKA”.
Mieszkają od miesięcy na przystanku autobusowym na warszawskiej Ochocie. Kobiety nie chcą wyjeżdżać.
Od początku kwietnia na zamkniętym przystanku autobusowym u zbiegu ulic Grójeckiej i Racławickiej w Warszawie widać dwie kobiety wśród walizek i tobołków. Pod wiatą autobusową zamieszkały obywatelki Ukrainy – Janina Hranenko (62) i jej córka Lilija (35).
Obie pochodzą z Charkowa, skąd wyjechały z powodów rodzinnych i sporu o mieszkanie. Po kilku przeprowadzkach wyjechały do Rosji, a stamtąd przez Białoruś do Polski. Młodsza z nich twierdzi, że jej piątka dzieci została jej bezprawnie odebrana. Dlatego wraz z matką udały się do Strasburga, aby tam dochodzić swoich praw. Twierdzą, że po powrocie z Francji przeprowadziły się do hotelu, który rzekomo był finansowany z programu pomocowego. Jednak 1 kwietnia musiały się wyprowadzić i od tamtej pory żyją na ulicy. Swoje opowieści popierają dokumentami potwierdzającymi ich tułaczkę po świecie.
Kobiety są regularnie odwiedzane przez straż miejską. Byliśmy świadkami takiej interwencji w czwartek 5 czerwca. „Przychodzimy tutaj i pytamy, czy potrzebują pomocy medycznej” – powiedział nam jeden z funkcjonariuszy.
Dlaczego kobiety mieszkają na przystanku autobusowym? Odmawiają pomocy
Kobiety nie chcą trafiać do schroniska i nie ma powodu, aby je na siłę wyrzucać. – Nie robią bałaganu, otrzymują pomoc od nas i Ośrodka Pomocy Społecznej. Zachęca się ich do korzystania ze schronu, ale konsekwentnie odmawiają – powiedział w rozmowie z „Super Expressem” Jerzy Jabraszko ze Straży Miejskiej Warszawy.
Zatrzymany jest nieczynny, więc nikt inny z niego nie korzysta. – W sprawach związanych z kryzysem bezdomności w publicznej i w jego infrastrukturze współpracujemy z organizacjami pozarządowymi. Każdorazowo po otrzymaniu informacji o osobie w kryzysie bezdomności nawiązywanej jest kontakt z przedstawicielami organizacji pomocowych tj. Stowarzyszenie Pomocy i Interwencji Społecznej oraz Strażą Miejską a w przypadku podejrzenia naruszeń prawa również z innymi organami skargi europejskiej. I tak też było w tym przypadku – w przypadku wystąpienia na miejscu był streetworker mówiący po ukraińsku, oferta pomocy podjechała także załoga Ambulansu z Serca, była dostępnana SM, przestrzegay pomocy – nam znane rzecznik Zarządu Transportu Miejskiego Tomasz Kunert.
Nie stwierdziliśmy żadnych naruszeń prawa, więc nie było powodu, żeby wzywać policję – dodał.
Wygląda na to, że „lokatorzy” zostaną tam na jakiś czas. Na własne życzenie, bo nie przyjmują żadnej pomocy od polskich władz.